Życie to jednak nie reklama.
Mój poranek zaczyna się kiedy o godzinie 5:00 dzwoni budzik. Jest ciemno, więc tym bardziej uważam, że to jeszcze noc. Oboje z moim F uwielbiamy spać, a najbardziej to z rana właśnie, więc jakoś szczególnie wiele energii na dźwięk budzika nie mamy. Ciągle w pośpiechu, niedospani, tęsknie spoglądający w stronę łóżka. Odliczamy dni do weekendu. Do niespiesznego śniadania, kawy w łóżku dopijanej. Leniwego przeciągania się w pościeli, kiedy to licytujemy się kto ma pierwszy wstać i zaparzyć kawę.
Jednak dziś, kiedy mój poranek rozpoczął się prawie dwie godziny później, dając mi szansę na wyspanie się, ogromnie cieszę się, że jutro wstanę znów wcześniej. Bo wczesne poranki, oznaczają wspólne wieczory. Herbatę w dzbanku, podjadanie ciasteczek, wspólny serial. Nocne grzanie stóp o Jego stopy. I porannego buziaka na dobry dzień.
A czasem, dość rzadko, ale jednak, zdarzają się dni, kiedy po porannym buziaku ja wracam do łóżka, na małą drzemkę. Potem wstaję i delektuję się porankiem i czekam na wieczór.
Start o 5 rano? Nieźle ;) Nie wiem, czy dałabym radę teraz tak wcześnie wstawać, zwłaszcza, że kładziemy się dosyc późno...
OdpowiedzUsuńAle takie wspólne poranki mają swój urok, chociaż przez nasze warunki mieszkaniowe, nie możemy się az tak cieszyć nimi...
Niestety... rok temu się przeprowadziłam. Zyskałam poranne buziaki, straciłam ok. 1,5 godziny snu nad ranem. Kiedyś też chodziłam spać bardzo późno, teraz padam na poduszkę o nieprzyzwoicie wczesnej porze. Dodatkowo tracę ok 3 godzin dziennie na podróże do i z pracy... ale nie zamieniłabym tego już na nic. :)
UsuńJeśli kładziesz się wcześniej, to nie taka znowu strata ;)
UsuńSzczerz mówiąc nie chciałabym aż tyle czasu poświęcać na dojazd do domu i pracy... Jak już będziemy mieć swoje wymarzone gniazdko, to nie chciałabym tracić czasu na dojazdy zamiast cieszyć się swoim wymuskanym mieszkaniem ;) dlatego nie celujemy w ogóle w mieszkania na obrzeżach miasta, czy wręcz poza granicami, tylko bliżej centrum.
Super, kiedy ma się komfort wyboru :) Trzymam kciuki za znalezienie odpowiedniego lokum :)
UsuńJa wyboru nie miałam ;) Nie mieszkam w mieście, nigdy nie mieszkałam. Pracę znalazłam bardzo blisko domu rodzinnego, też poza miastem. Potem poznałam mojego F, który w tamtym czasie miał już dom w stanie surowym zamkniętym postawiony. Nie zastanawiałam się nad niedogodnościami, chciałam z nim zamieszkać, więc stopniowo, w miarę naturalnie do tego doszło. Problem polega na tym, że mam teraz ponad 50 km do pracy i na dodatek miasto po drodze. Najprościej byłoby zmienić pracę, ale w tym temacie wiadomo jak jest ;)
Żałuję tylko, że siedząc za kierownicą nie mogę dziergać... No i skoro chodzę spać wcześniej to też tracę te godziny, w których najwięcej kiedyś działałam na polu rękodzieła.
Wspólne poranki i wspólne wieczory na pewno rekompensują choć trochę niedogodności związane z wczesnym wstawaniem oraz długimi dojazdami do pracy. I rzeczywiście szkoda, że jak już musisz dojeżdżać to nie możesz chociaż podziergać w drodze, ale może chociaż książki można posłuchać, albo pouczyć się obcych języków.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że znajdujesz czas na naszą wspólną blogową zabawę.
Słuchanie książek jako pierwsze przyszło mi na myśl i w taki sposób spędziłam pierwsze miesiące dojazdów. Wrócę do tego, ale muszę sobie sprawić jakieś konkretne radyjko samochodowe :) Najpierw jednak samochód muszę doprowadzić do stanu jeżdżącego...
UsuńJa się cieszę, że pojawiają się impulsy skłaniające do większej systematyczności :)