Mam ostatnio urwanie głowy. Tzn. głowa mi się urywa, bo postawiłam ostatnio na pracę umysłowe, w związku z czym mam czasami wrażenie, że nie mam już mózgu tylko mus mózgowy ;) Do tego zmęczona jestem do tego stopnia, że jak już umysłowo wypracuję dzienne minimum to po prostu idę spać. I nie obudzi mnie nawet fakt, że jestem coraz bardziej przerażona tym, że święta tuż tuż, a ja jestem w szczerym polu. Wiem już, że nie będzie u mnie hand-madowych prezentów dla każdego, dla kogo chciałabym coś przygotować, bo po prostu nie jestem w stanie tego ogarnąć. Powstanie na pewno męski szalik (jeszcze nie jestem pewna jaki, ale już jestem na tropie ;)) i może jakieś drobiazgi dla dzieciaczków, ale to tylko może...
A teraz korzystam z chwili wolności w pracy i nadrabiam zaległości. :)
W czasie porządkowania zdjęć zorientowałam się, że nie pokazałam prezentu, który na zlecenie mojej Mamy przygotowałam dla znajomej. Tzn. nie tylko ja przygotowałam, to była praca zespołowa :D
A prezent wyglądał tak:
Dwie poduszki, hand-made by Mama :)
Moja Mama jest krawcową z zawodu. Ja, przy maszynie siedziałam raz, skutki dość marne były, ale jeszcze wszystko przede mną :D Im coś bardziej opornie wchodzi tym większą mam ochotę to pokonać i się nauczyć :D
Szkatułka hand-made zakupiona w sieci, już nie potrafię określić gdzie. Troszkę mnie ta szkatułka rozczarowałam, bo zdjęcie ukazywało brązowe wieczko, a w rzeczywistości jest ono niebieskie, co nie zmienia faktu, że szkatułka jest śliczna :)
Do całości dorzuciłam kilka cynamonowych świeczuszek....
... i zapakowałam w skromną paczkę :) W takiej formie prezent trafił do S.
Kilka tygodni później to ja dostałam od S. prezent -
o tu o tym pisałam ;) Już wtedy wiedziałam, że skoro dostaję takie wory włóczki, to muszę się czymś włóczkowym odwdzięczyć, dlatego szybciutko powstała w mojej głowie wizja komina zimowego :) Wybrałam też włóczkę, która w moich oczach pasowała idealnie do osoby, która miała być obdarowana i...
...zabrałam się do pracy :) Żeby szydełkowanie nie zajęło mi sto lat, dziergałam równocześnie z trzech nitek, zyskując tym samym grubość odpowiednią dla szydełka 8 mm :)
Korzystałam
z tego wzoru, jednak poddałam go lekkiej modyfikacji... chyba bym nie była sobą, gdyby do tego nie doszło :D Rach-ciach i w swa wieczory komin był gotowy! Połączenie trzech nitek sprawiło, że jego kolor był wspaniały - powodem był fakt, że jeden kłębek miał troszkę inny odcień, czego początkowo nie zauważyłam - gapa ;) Włóczka delikatnie gryzła, ale ja jestem wybitnie na to uczulona. Wiedziałam, że po zabiegach kosmetycznych z użyciem płynów zmiękczających wszystko będzie ok. I wtedy stałą się rzecz po prostu koszmarna...
Wymiękczony komin został zostawiony do wyschnięcia, a ja powędrowałam do pracy. Ten moment wykorzystała moja Mama i zwinąwszy komin, zawiozła go i przekazała S. Krew mnie zalała i zemdlałam z rozpaczy, bowiem komin ten w moich oczach był NIEDOKOŃCZONY! Wystawały z niego niepochowane nitki, nie został przeze mnie ostatecznie zaakceptowany i wygładzony. Płakać mi się chciało, że taka "flejowata" robota będzie mnie w świecie reprezentowała :(
Na dodatek nie miałam żadnych zdjęć, które pokazałyby jak fajnie zgrały się niteczki, tworząc ciepły melanżyk układający się w fajnym wzorze...
Pojechałam do Sylwii i udało mi się cyknąć fotki, ale ich jakość i cały anturaż musicie mi wybaczyć. I tak nadal pozostaję w rozpaczy, że nie dostałam komina do poprawek - S. się zaparła, że mi go nie odda, absolutnie nie ma takiej opcji, już się wszystkim pochwaliła i nie zamierza się z nim rozstawać.